To był dobry dzień, ale…
Drzewiej poszliśmy z przyjaciółmi na łyżwy – w dwie pary. Zima była w pełni, lodowisko znajdowało się w centrum jarmarku. Sceneria jak z filmu. Lekko już rozgrzani wcześniej skonsumowanym winem weszliśmy na taflę lodu. Nie chcąc tracić ani stopnia odczuwalnej temperatury poddawaliśmy się nieudolnie grawitacji pionowej, która pchała nas od bandy do bandy. Ciężko było to nazywać jeżdżeniem. Pierwsze łyżwy w sezonie zawsze są najtrudniejsze. Trzeba sobie znowu przypomnieć, która to lewa, która prawa, gdzie jest do przodu. Jedocześnie staramy się nie musieć przypomnieć sobie jak twardy i mokry potrafi być lód w bezpośrednim starciu z pośladkami. No ale ciało w końcu sobie przypomni, a czasem człowiek czegoś się nauczy od tych, którzy nie pierwszy raz w tym roku metalem buty podkuli.
Bardzo ciepło wspominam takie chwile. Później wieczorem moja dziewczyna wyznała mi, że przy jednej bandzie, kiedy mnie nie było przyjaciel mój serdeczny, chyba trochę w zazdrości stwierdził, że mi to zawsze łatwo przychodzi w sporty. Na nartach się szybko nauczyłem, na łyżwach od razu jeżdżę, maratony biegam.
Temu to zawsze wszystko łatwo przychodzi.
Taki był wówczas wydźwięk tego. Chociaż pewnie nie wiedział, że jak byłem dzieckiem starałem się dotrzymać tempa siostrze i jej koleżankom na rolkach. Czasem nie było wyjścia, bo rolki zawsze miałem po niej, a więc po hamulcach było tylko ciepłe wspomnienie. W ręce też było często ciepło, zawsze parzyły w starciu z asfaltem. Potem rzadziej, aż w końcu pewnego lata w ogóle nie piekły. Dzisiaj mi się to przypomniało… bo miałem bardzo dobry tydzień. Pomogłem wielu klientom, powiększyłem strukturę. Zrobiłem też dużo małych rzeczy, które mam nadzieję kiedyś przyniosą efekty.
A jednak jak wróciłem do mieszkania, zanim siadłem przed klawiaturą, zapisałem wszystko czego nie zdążyłem zrobić. Ułożyłem sobie też plan naprawczy kiedy i jak to nadrobię. Tak jak będąc na lodowisku starałem się podpatrzeć od tego co potrafił tak do tyłu, do przodu i piruet i skręt i prawie by i szpagat zrobił. Tak jak za mną spoglądał mój kolega, bo ja jakoś tak szybciej potrafię i łatwiej mi to idzie.
Jakoś tak zawsze jest mało.
Ja miałem tak od zawsze. Gram na gitarze. Kiedyś koleżanka dała mi gitarę do ręki. 14 lat już się uczę, a czasem uczyłem się tak bardzo, że musiałem palce plastrami zaklejać. Bo stwierdziłem, że granie to fajna umiejętność, mało kto gra, będzie można ludziom przyjemność sprawić. Nauczyłem się też w ten sposób gotować i kto mnie zna, ten wie, że kiedyś Ramen był gotowany co tydzień, w garze jak dla wojska, bo musiałem dopracować swój przepis. Kiedyś poszedłem też biegać. W zeszłym roku ukończyłem Ironman’a.
Lubię ten mój charakter, bo raczej doprowadzam sprawy do końca. Ale to jest coś za coś. Dzisiaj, kiedy jestem bardziej świadomy, bieganie pozwala mi się wyciszyć, jest genialnym czasem na łonie natury, często z psem. Pływanie jest dla mnie jak medytacja. Ale moje lekkie bieganie jest obkupione tysiącami przebytych kilometrów. Bardzo lubię również moją pracę, a ludzi z którymi pracuje – uwielbiam. Ale prawdę mówiąc posiadanie wiedzy, doradzanie i szkolenie innych sprawiało mi też satysfakcję. Budowałem w ten sposób swoją wartość, której specjalnie wcześniej nie czułem. Jeżeli miałbym spojrzeć sobie w oczy, to musiałbym przyznać, że to wszystko było zasypywaniem dziury w sercu. Myślę też, że z tym nie zawsze wysokim poczuciem własnej wartości nie jestem sam. Myślę, że cały czas staramy się otoczyć murem nasze poranione ego – murem z pieniędzy, ładnych samochodów, wielkich osiągnięć i właściwie w każdy sposób, jaki tylko przyjdzie nam do głowy.
Faktem jest, że mamy w życiu dużo szczęścia.
Każde z nas ma bliskie osoby, z którymi idziemy przez życie. Nawet jeżeli czujemy się samotni to oni tam dalej są. My się tylko tak czujemy. Mamy dużo do zrobienia, dużo do powiedzenia, dużo do zaoferowania wydaje mi się. Ogólnie jest okej. Tylko jakoś nas tak nauczono, że wciąż więcej chciej, więcej rób. Tak jakby my teraz to wciąż za mało. Wciąż nie tacy. Wydaje mi się, że jesteśmy jednak w porządku. Jeżeli też się tak czasem czujesz, to cóż. Nie jesteś sam, ani sama. Powiem Ci to co doradziła mi moja przyjaciółka „Weź Ty się w końcu od siebie odpierdol”. I chodźmy cieszyć się chwilą i dobrym tygodniem.
Czego i Tobie życzę.